– Rekord frekwencyjny. Idziemy na rekord – stwierdził w charakterystycznym dla siebie stylu Lech Dyblik, wchodząc do sali Młodzieżowego Domu Kultury w Jaśle, w której już na dziesięć minut przed planowanym rozpoczęciem spotkania 20 września 2019 r. zgromadziło się prawie sto osób.
Goszczącego w naszym mieście aktora oraz wszystkich uczestników przywitała Marzena Lechwar, dyrektor Ośrodka Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Jaśle, po czym na powitalne brawa zaproszony gość odpowiedział: – Słuchajcie, to miłe, ale nie rozpieszczajcie mnie. Sukcesy mi szkodzą.
Mamy czas
– Mam dużo spotkań i recitali, ale takie lubię najbardziej, bo w tym gronie wiemy, o co chodzi. Pytanie brzmi: Po co ja to robię? – pytał L. Dyblik, po czym przez całe, prawie dwugodzinne spotkanie opowiadał o dzieciństwie, małżeństwie, niezwykle ciekawym życiu aktora, o porażkach i o sukcesach, o złych wyborach i dobrych zmianach, które dokonały się w jego życiu, a przede wszystkim w nim.
– W tej rundzie jestem trzeźwy 26 lat – mówi artysta, po czym przytoczył pierwszą historię z wizyty złożonej na zaproszenie jednego z wychowawców gdańskiego zakładu karnego, którą bardzo przeżywał, gdyż był to jego pierwszy bliski kontakt z więźniami. – Oni wszyscy tam wyglądali jak seryjni mordercy. Ja, taki zestresowany, stroiłem gitarę, przeciągnąłem strunę i pękła. Zacząłem ją wymieniać, a oni tak siedzą, właśnie jak seryjni mordercy, a okazało się, że najgorzej z nich wyglądają „alimenciarze” i „kolarze”, bo w tamtych czasach jeszcze wsadzali za jazdę po pijanemu. Łapy mi się trzęsą, zmieniam tę strunę, w końcu jeden z chłopów się zlitował i mówi: „Spokojnie, panie Lechu. Mamy czas”. To, oczywiście, było śmieszne w tamtej sytuacji, ale on powiedział o jednej, ważnej rzeczy: żyjemy w takich podłych czasach, że na nic nie mamy czasu, że ciągle jesteśmy w niedoczasie, nie ma czasu pomyśleć, zastanowić się. A jest niezwykle ważne, żeby dać sobie czas. Rzuciliśmy wszystko – spotkaliśmy się – aktor wyraził w ten sposób swoją radość na wstępie.
Rosyjskie ballady
Szczery kontakt z osobami po drugiej stronie sceny przybrał szczególny wymiar: wyjątkowej rozmowy o życiu, uzupełnianej tekstami rosyjskich piosenek.
– Ja wam nie udowodnię, że jestem piosenkarzem radzieckim, bo w szkole teatralnej w Krakowie z piosenki miałem trzy z dwoma. Gdy wytrzeźwiałem, to wymyśliłem, że co to? Jak ja nie umiem śpiewać, to znaczy, że będę piosenkarzem; nie znam rosyjskiego – będę po rusku śpiewał – przedstawił wstęp do utworu Lech Dyblik. – Mam takiego kumpla księdza, z którym czasami rekolekcje prowadzimy, który też jest alkoholikiem, terapeutą, duszpasterzem trzeźwości u siebie w diecezji. Ksiądz Paweł kiedyś posłuchał tych piosenek zawodowym uchem i mówi do mnie: „Lechu, to jest lepsze niż rachunek sumienia”. Spodobało mi się, bo te ruskie piosenki to nie dziedzina z show biznesu tylko tematyka wzrostu duchowego.
Rodzina
Dzieciństwo Lecha naznaczone było skutkami choroby alkoholowej jego ojca. – W wieku dorastania przestałem lubić swój dom, rodzice mnie wkurzali, mój stary pił, ale to, że chłop pije to jeszcze nie powód do histerii. Jednak zauważyłem, że mój ojciec bywa coraz częściej nieprzewidywalny, odezwać się nie można i ta bezsilność w czekaniu na ojca. Bo czekałem kiedy wróci, żeby już wrócił, oni się pokłócą, będą wrzeszczeć, prawdopodobnie matka będzie płakać, będą się obrażać nawzajem, a później ojciec pójdzie spać i… Koniec przedstawienia. Do następnego razu – aktor wspominał okres swojego dorastania w rodzinie. – Ja byłem wściekły na ojca, że on, mimo że za każdym razem tak samo kończyła się tego rodzaju historia, robił to dalej. Oczywiście, nie miałem pojęcia, że jest chory, że istnieje coś takiego jak alkoholizm. To było dawno temu i ten temat nie był powszechnie znany. Miałem poczucie, że urodziłem się w takim złym domu, że mam gorzej niż inni – słychać żal w głosie Lecha Dyblika.

Praca
– Pierwszą robotę dostałem w Teatrze Narodowym w Warszawie – mówi o początkach swojej kariery aktorskiej. – Genialny byłem, więc prosto do Teatru Narodowego. I sobie myślałem: „No, dobra. Pobujam się po Warszawie, ale później to Los Angeles i Hollywood. Jeśli ktoś jest tak wybitny jak ja – tam jest jego miejsce”. To, że prostego zdania po angielsku nie byłem w stanie powiedzieć było nieistotne – mówi.
Przyjechał do Warszawy i ogarnęło go wielkie zdziwienie, gdyż nie było ani czerwonego dywanu, ani orkiestry. Nikt nie chciał wiedzieć, jak się nazywa. – To było dla mnie upokarzające. Nie mogłem zrozumieć, jak oni mogą nie widzieć, że jestem kimś wybitnym, niezwykłym – artysta barwnie przedstawia swój przyjazd do pierwszej pracy. I bardzo szybko odkrył, że najlepiej czuje się wieczorami w knajpie, przesiadując z kolegami po pracy do późnej nocy. – W tej knajpie brylowałem, bo – jak widzicie – jestem inteligentny i dowcipny. Byłem królem tych knajp. Miałem pieniądze, stawiałem kolegom, naprawdę byłem bezcenny, bo wielu kolegów piło na mój koszt. Ze wsi pochodzę, ale mam naturę hrabiego – miałem i mam – żartobliwie wskazuje na początki swojego problemu. – Bardzo szybko wpadłem też na to, że skoro tak fajnie jest wieczorem, po cholerę czekać do wieczora, kiedy może być fajnie od rana!
Małżeństwo i picia ciąg dalszy
W tym czasie Lech Dyblik ożenił się z koleżanką, mieszkająca w tym samym akademiku studentką rzeźby. – Świetna kobieta była. No, była. Dwa lata małżeństwa minęło, a ja patrzę na nią i uwierzyć nie mogę, że ona jest taka brzydka – wspomina swoje odkrycie z czasów studenckich. – Niezłego bigosu sobie narobiłem. Ona nie dość, że brzydka, to jeszcze w ogóle niezakochana, wyłącznie ma pretensje do mnie, nie docenia, że ja haruję, koledzy moi się jej nie podobają. W pewnym momencie oświadczyła, że będzie musiała wyjechać za granicę. Z ulgą zaprowadziłem ją na Okęcie i pomachałem – Lech pokazuje początki wolności alkoholika. – Od tego czasu już nie musiałem przemycać flaszki do domu, chować za kiblem – dumnie stała na stole. Moje życie sprowadzało się do picia, bo odpadały rzeczy niepotrzebne: po co ścielić łóżko, po co sprzątać, myć naczynia, a mycie się samemu to przecież nudne jest – dodaje.
Aktor przedstawia swój ówczesny sposób dbania o higienę. – Myłem się w ten sposób, że raz na dwa tygodnie brałem flaszkę, siadałem w wannie, wypijałem, po czym kładłem się na tapczanie i wysychałem. Żadnego tego ruchu, żeby mydłem, coś – nie, to nudne. Ciuchów też nie prałem. Byłem wykończony, śmierdzący, szafka w kuchni ze zlewem urwana, bo się przewróciłem na nią po pijanemu.
Decyzja
Jedenastego listopada 1985 r. wszedł do tej samej kuchni, wcześniej kupił flaszkę, jak co dzień, i usiadł. Zlew leży, jak leżał, naczynia też, które nogą odsunął, żeby się nie pokaleczyć. – Dotarło do mnie, że ja już dłużej tego nie pociągnę. Nie mam siły dalej pić, kompletnie nie wiem, o co chodzi, że to jest tak męczące, że już mam tego dość. I pojawił się pomysł: „Lechu, skoro nie masz siły, co się w ogóle będziesz męczył?”. Trzeba to kończyć – mówi o początkach swojej decyzji o zmianach. – Nawet bez większego strachu zacząłem kombinować – trzeba się wieszać. Ale jednocześnie dotarło do niego, że samo się nie zrobi. Trzeba znaleźć kabel, hak, trzeba coś zorganizować. – Zrozumiałem, że w tym stanie nie dam rady nawet tego zrobić, bo ledwo stałem na nogach.
Wtedy przypomniał sobie, że około pół roku wcześniej kumpel z teatru, po spektaklu, zawiózł go w jedno miejsce w Warszawie, pokazując dom między blokami: „Zapamiętaj ten adres. Tutaj jest poradnia odwykowa. Za parę miesięcy będziesz potrzebował pomocy i jak to sobie uświadomisz, nic nie kombinuj tylko tam jedź”. – I pojechałem tam. Na dyżurze był pan Marek, terapeuta, popatrzył mi w oczy i mówi: „Panie Lechu, najważniejsze pan ma już z głowy”. Ale przecież ja nic jeszcze nie zrobiłem! „Najważniejsze jest to, że pan, z własnej woli tu przyjechał, że uczciwie pan powiedział, o co chodzi, że poprosił pan o pomoc”.
Nie, nie piję
Samo zaprzestanie picia, choć stanowi dobry punkt wyjścia, a raczej wejścia, okazuje się jednak, że to zbyt mało. Niestety, okazało się, że nowa rodzina, własny dom Dyblika wyglądał po latach tak samo, jak ten, gdy jako dziecko mieszkał z rodzicami.
Niepicie to jedno, a powrót do normalnego życia to drugie – trudniejsze, bo zdecydowanie ważniejsze. Ale – jak się okazuje – możliwe.
– Oprzytomniałem i miałem ogromną nadzieję, że to się w końcu wszystko zmieni. Mojej żony nienawidziłem, bo miała ciągle pretensje do mnie, no, i oczywiście była taka brzydka… Tyle fajnych dziewczyn dookoła. Zresztą, ja sobie też nie odmawiałem, żeby było jasne. Byłem specjalistą od romansowania – opowiada o sobie dalej Lech Dyblik.
Aktor ma trzy córki, które – pomimo że już nie pił, traktowały go „z buta”, nie chciały rozmawiać. – Kompletny brak szacunku, mówią mi po imieniu. Traktują mnie dokładnie tak samo, jak ja traktowałem mojego ojca – mówi. Uświadomił sobie, że przecież miało być inaczej. – A my z żoną kłócimy się jak psy, dzieci to widzą, po zajęciach w szkole szwendają się nie wiadomo gdzie, nie odbierają telefonu. Nikt z nas tego domu nie lubi.
Metánoia
W pewnym momencie zrozumiał, że tak naprawdę w życiu nie osiągnął niczego. – Jeżeli moje dzieci wychowują się w takim domu, gdzie widzą matkę z ojcem, którzy wrzeszczą na siebie, skończy się to dla nich marnie. Mimo że nie chcę, szykuję swoim dzieciom dokładnie takie samo życie – wspomina początki czasów swojej przemiany. – To, że ja nie piję, nie jest żadnym argumentem. Pojęcia nie miałem, czego tu brakuje – dodaje. – Byłem ministrantem nawet, ale kościół lubiłem jak stary był, lubiłem sobie takie zabytki pooglądać. U nas w Łodzi, pod miastem, są Łagiewniki, gdzie znajduje się klasztor franciszkanów. Myślę: „Nie byłem. Jak będzie otwarty, sobie obejrzę”. Wszedł, wewnątrz nikogo poza siedzącym w konfesjonale starszym kapłanem. W głowie Lecha, który dwadzieścia lat nie był u spowiedzi, zaświtało: „Tego jeszcze nie próbowałem”. Miał wątpliwości, bo wyspowiada się i co? – Uklęknąłem, bo chytrość mnie zjadła – kolejki nie było. Mówię do księdza: „Nie pamiętam, jak to leci na początku. Nie wiem też, czy nie było jakichś zmian, bo nie byłem na bieżąco” – opowiada Lech Dyblik, jakby zdarzenie z wczorajszego dnia. Z konfesjonału usłyszał śmiech, a potem słowa: „Dwadzieścia lat, chłopie – spowiedź życia. To trzeba porządnie zrobić”. Spowiedź trwała ponad dwie godziny. Ojciec Klemens dał mu rozgrzeszenie i powiedział: „A teraz, bracie, zobaczysz jak bardzo i jak szybko zmieni się twoje życie”. – A ja mu na to: „Pogratulować entuzjazmu” – wspomina Dyblik. Zaczęły się dziać dziwne rzeczy. – Zacząłem się modlić, chodzić do kościoła, słuchać liturgii słowa podczas mszy świętej, stwierdziłem, że to nawet niegłupie – dodaje.
Bardzo szybko uświadomił sobie, że nie on jest najważniejszy na świecie. Że nie ma prawa machać komukolwiek przed nosem i mówić, jak on ma żyć, niczego nakazywać. – Zacząłem rozmawiać w domu, co nie było łatwe na początku. Ni stąd, ni zowąd moje dzieci zaczęły mówić do mnie „Tato”. Zobaczyłem w ich oczach szacunek i poczułem się jak szeryf z Teksasu, a bycie tatą to poważna pozycja – z radością i przekonaniem opowiada aktor.
Doszedł także do wniosku, że żona jednak nie jest wcale taka brzydka. – Zrozumiałem, że ja tę babę, która jest moim największym wrogiem i katem, że ja tę kobietę kocham. A tego, że można kochać własną żonę, nie brałem nigdy pod uwagę. Ona stoi przede mną jak wyrzut sumienia, a ja nie mogę jej powiedzieć tak po prostu, że ją kocham, bo nie mam szesnastu lat. Wziąłem telefon do ręki, napisałem do niej sms na półtora metra. Ona to przeczytała, podeszła do mnie i powiedziała: „Ja ciebie też kocham” – mówi o początkach swojego nowego życia Lech Dyblik.
– Dotarło do mnie, że mi się chce. Chce mi się być tatą moich dzieci, mężem mojej żony. Doszło do mnie, że w moim życiu wszystko gra, że od wielu lat poczułem się wreszcie na miejscu w swoim domu, że jest fajnie, że ten dom mam, że wiem, co mam robić, i że wszystko jest w najlepszym porządku. To był niezwykły moment! Oczywiście, nie mam złudzeń, komu to zawdzięczam – Bogu, Kościołowi i ojcu Klemensowi.
W spotkaniu z cyklu „Spotkajmy się w drodze”, zorganizowanym przez Ośrodek Profilaktyki i Terapii Uzależnień w Jaśle pod hasłem „Nie, nie piję. Żyję!”, uczestniczyli terapeuci OPiTU, przedstawiciele Miejskiej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych w Jaśle, uczniowie Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Jaśle oraz osoby zainteresowane tematyką choroby alkoholowej, jak i samą postacią Lecha Dyblika – aktora.
Lech Dyblik jest aktorem teatralnym, filmowym i telewizyjnym oraz pieśniarzem. Znany głównie z takich ról jak złomiarz-filozof w „Świecie według Kiepskich”, kapitan Stefańczuk, komendant wiejskiego UB w „Pułkowniku Kwiatkowskim”, Wstrętny w „Kilerze”, szlachcic w „Panu Tadeuszu”, Przodownik w „Pod Mocnym Aniołem” i wielu innych.
Sylwester Wilk